Ukraińcy pokładali duże nadzieje w 2023 roku (fot. Getty Images) Autor: RBC-Ukraine
Dlaczego rok 2023 upłynął na fali wygórowanych oczekiwań, których kraj nie był w stanie zrealizować i jak nie powtórzyć tego samego błędu ponownie – w felietonie redakcyjnym RBC-Ukraina.
Ukraińcy wiązali duże nadzieje z rokiem 2023. Ale nie był to ani rok zwycięstwa, ani rok wielkiego sukcesu militarnego. Ukrainie nie udało się poczynić znaczących postępów na polu bitwy. Kontrofensywa, która wiązała się z wielkimi oczekiwaniami zarówno w naszym kraju, jak i na Zachodzie, zakończyła się wyzwoleniem kilkunastu wsi. Pod koniec roku Rosjanie całkowicie zintensyfikowali ataki na całej linii frontu i powrócili do zmasowanych ataków rakietowych na miasta. Rosja gromadzi zasoby i nie zamierza wycofywać się ze swoich planów zajęcia Ukrainy i przywrócenia jej kontroli.
Niepewność co do pomocy militarnej i finansowej partnerów na 24. rok, niejasne perspektywy amerykańskiego wsparcia w związku z wyborami prezydenckimi (czytaj – czynnik Trumpa), a także wewnętrzne wyzwania związane z mobilizacją, zwiększają obawy o przyszłe wydarzenia. Chociaż rok temu sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Kraj był na skraju blackoutu, tempo i wielkość dostaw broni były przygnębiające (nie podjęto jeszcze decyzji w sprawie czołgów i samolotów), a na froncie Rosjanie przeprowadzali „mięsne szturmy” w okolicach Soledaru i Bachmuta, zdobywając blisko tych miast. Jednak w mojej pamięci wciąż był nowy przełom Sił Zbrojnych Ukrainy w kierunku Charkowa i wyzwolenie Chersonia, co nadal pozostawiało miejsce na optymizm.
Oczekiwania na zwycięstwo rosły wraz z postępem w zaopatrzeniu w broń, wzmacnianiem obrony powietrznej i zapowiedziami wielkiej ofensywy. Politycy i najwyżsi oficerowie wojskowi, mówiąc o nadchodzącej ofensywie, marzyli o wejściu na Krym latem, spacerując po nabrzeżu Jałty i wejściu Sił Zbrojnych Ukrainy niemal w tym roku w granice z 1991 roku. Bardzo obiecujące były udane ataki na Most Krymski, drony w Moskwie i ataki rakietowe na cele głęboko na tyłach Rosji, jak miało to miejsce w przypadku dowództwa Floty Czarnomorskiej.
Wydaje się, że ukraiński polityk był przepojony oczekiwaniami i przed czasem wierzył w zwycięstwo. Wielka polityka wróciła na Wzgórza Peczerskie, a w niektórych miejscach do tylnych miast wróciło beztroskie życie. Wiadomości z frontu domowego przyćmiły doniesienia z pierwszej linii frontu, coraz częściej dając wojsku i ochotnikom powód do mówienia o obojętności ludności cywilnej na wojnę. Momentami zapominaliśmy, kto jest naszym prawdziwym wrogiem, kierowaliśmy agresję na siebie i szukaliśmy obcych wśród swoich. Wydawało się, że tył był gdzieś gotowy na kompromisy i nie rozumiał słów wojska, że wojna będzie trwała długo.
Oczekiwania zwycięstwa Ukraińców rosły wraz z postępem w dostawach broni (fot. Getty Images)
Skandale z zaopatrzeniem dla wojska, głównymi łapówkarkami w osobie wiceministrów i szefa Sądu Najwyższego ostatecznie zwiększyły stopień napięcia w społeczeństwie. Zauważalna była prośba o walkę z korupcją i uczciwe podejście w sprawach mobilizacji, wyjazdów zagranicznych, wsparcia finansowego dla wojska itp. Odpowiedź na tę prośbę jest jedną z nielicznych, jakich rząd przy braku szeroko pojętych zwycięstw mógł udzielić szybko.
W zamian pokazano społeczeństwu nową kostkę brukową w centrum Kijowa i zakupy na terenie całego kraju dalekie od potrzeb wojskowych. Wśród urzędników nadal nie brakowało takich, którzy chcieli wręczyć/przyjąć łapówkę, polecieć na wakacje na Malediwy czy kupić nowy luksusowy samochód. Na tym tle imprezy w stolicy w czasie godziny policyjnej za wyraźną zgodą policji, codzienne doniesienia o uchylających się od poboru do wojska, których urzędnicy wprowadzili do systemu Szlakha za pieniądze, oraz korupcja w WŁK.
Wojna, jak mogłoby się wydawać, zaczęła schodzić na dalszy plan. Przez pewien czas władze poważnie rozważały nawet pomysł przeprowadzenia wyborów prezydenckich. Zaczęły wychodzić na jaw szczegóły ewentualnych nieporozumień między Władimirem Zełenskim a naczelnym wodzem Walerym Załużnym, który zdaniem elit władzy, ciesząc się dużym poparciem, rzekomo nie miałby nic przeciwko odnalezieniu się w polityce. Co jakiś czas pojawiały się pogłoski o dymisji rządu – na fotel premiera spoglądali aktorzy polityczni zarówno sprawujący władzę, jak i opozycji.
Ale wojna zmusiła tyły do przeniesienia uwagi na pole bitwy. Sytuacja tam okazała się odległa od tej, którą opisywano w zapowiedziach ofensywy. Do problemów z pociskami dołączył brak zasobów ludzkich – wojsku coraz trudniej było obsadzić brygady, po prostu nie było kim zastąpić rannych i bojowników pierwszej linii. Pod koniec drugiego roku wojny na pełną skalę nie ma już kolejek w urzędach rejestracji wojskowej i poborowych, a tendencja ma raczej odwrotny skutek. TCC (dawne wojskowe urzędy rejestracyjne i poborowe) nie radzą sobie z planem mobilizacyjnym, który wiąże ręce wojsku zgodnie z ich planami. Jednocześnie sieci społecznościowe zapełniają się filmami przedstawiającymi siłowe doręczanie wezwań, pobicia cywilów przez osoby w mundurach wojskowych i inne zdarzenia, które wyraźnie nie motywują ludzi do służby w wojsku. Prosta decyzja o zwolnieniu wszystkich „starych” komisarzy wojskowych najwyraźniej okazała się nie tak skuteczna, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Rząd i wojsko, prawdopodobnie spierające się co do podejścia do mobilizacji i wykorzystywania rekrutów na polu bitwy, podniosły tę kwestię do opinii publicznej. Prezydent Zełenski ogłosił prośbę Sztabu Generalnego o 500 tys. nowych żołnierzy, a Naczelny Wódz Załużny dosłownie kilka dni później dosłownie odrzucił tę prośbę. W zamieszaniu i przetasowaniach między Bankową a Sztabem Generalnym pod koniec roku pojawił się skandaliczny rządowy projekt ustawy o mobilizacji, zawierający szereg bardzo kontrowersyjnych zapisów, który został natychmiast skrytykowany w Radzie i obiecywał jakąś alternatywę. Ale tak naprawdę społeczeństwo nie otrzymało żadnych jasnych odpowiedzi poza tym, że nadal trzeba będzie przeprowadzić mobilizację.
W 2023 roku Ukraińcy stanęli przed kwestią zmian w mobilizacji (fot. Getty Images)
Rzeczywistość jest na razie taka, że ani politycy, ani wojsko, pomimo trudnej sytuacji na froncie, nie są gotowi publicznie informować o rygorystycznych środkach niezbędnych do zapewnienia zdolności obronnej kraju. Branie odpowiedzialności w trudnych czasach jest rzeczą niezwykle niepopularną w ukraińskiej polityce. I marnując cenny czas, każdy unika trudnych decyzji, których jednak społeczeństwo może nie zaakceptować, biorąc pod uwagę listę żądań o sprawiedliwość i równe traktowanie wszystkich, które nie zostały skierowane przez władze.
Nikt nie wie, czy wojna zakończy się w 2024 r., jak powiedział także prezydent Zełenski. Ale rok 2024 z pewnością przynosi Ukrainie wiele niewygodnych pytań, na które odpowiedzi mogą dosłownie przesądzić o przetrwaniu państwa i narodu. Czy jesteśmy gotowi poświęcić część praw i wolności obywatelskich, aby wygrać wojnę? Czy politycy przestaną być populistami i będą mogli podejmować trudne decyzje, nie przerzucając za nie odpowiedzialności na innych? Czy mamy ludzi, którzy zmobilizują się i dadzą odpocząć wojsku, które od dwóch lat trzyma front? Czy jako społeczeństwo przyjmiemy młodych ludzi rozdartych wojną, czy otrzymają oni niezbędne leczenie, pomoc psychologiczną i szansę na godne życie? Czy Ukraińcy nadal będą przykładem dla świata, jako naród, który nie poddaje się i walczy o swoją przyszłość?
Odpowiedzi na te i inne pytania mogą w nadchodzących tygodniach i miesiącach zadecydować o przyszłości Ukrainy i znacząco wpłynąć na przebieg wojny. W poszukiwaniu właściwych rozwiązań można za nasze problemy winić kradnących urzędników, winić za tchórzostwo mężczyzn, którzy uciekli za granicę, a za nasze problemy winić niezdecydowanych zachodnich partnerów. Ale najważniejsze, żeby nie zapomnieć, kto jest naszym prawdziwym wrogiem i czym jego zwycięstwo zagraża całemu krajowi.
Ostatni ostrzał w przeddzień Nowego Roku, w wyniku którego zginęło kilkudziesięciu cywilów, pokazał, że Rosjanie nie rezygnują ze swoich planów i nie są zainteresowani żadnymi negocjacjami pokojowymi. Dopiero nadejście wojny na ich terytorium może skłonić agresora do zastanowienia się nad ryzykiem dla swojego reżimu. Kiedy w rosyjskich miastach zabrzmią sygnały alarmowe, które od prawie dwóch lat trzymają nasz kraj w napięciu.
A wśród Ukraińców są tacy, którzy na przykład po ostrzale Biełgorodu publicznie ubolewali nad ofiarami wśród rosyjskiej ludności cywilnej. Ale nawet za te śmierć w Federacji Rosyjskiej mogą winić tylko siebie i elitę Kremla, której ludność pozwala bezkarnie czynić zło, zabijając tysiące ludzi w obcym im kraju, na Ukrainie.
Po reakcji ONZ i innych „sił pokojowych”, którzy potępili śmierć ludności cywilnej w Federacji Rosyjskiej, możemy tylko raz jeszcze powtórzyć, że w kwestii naszego przetrwania i obrony kraju możemy liczyć tylko na siebie. Nawet najbliżsi partnerzy na Zachodzie nie odczuwają choćby ułamka bólu i cierpienia, jakie spotkały Ukraińców.
Mówią, że leczenie poważnej choroby zaczyna się od zaakceptowania diagnozy. Wydaje się, że nadszedł czas, aby społeczeństwo ukraińskie przestało spierać się o przyczyny choroby i rozpoczęło aktywną terapię w celu szybkiego powrotu do zdrowia. Nikt nie zrobi tego za Ciebie i mnie.