W Afganistanie już w maju br. talibowie zapowiedzieli początek kolejnej ofensywy przeciwko wojskom państw zachodnich i wspieranym przez nie jednostkom prezydenta Hamida Karzaja. Wtedy to zwracali uwagę na to, iż ich celem będą głównie cudzoziemcy. Już w dwie godziny po wizycie prezydenta USA Baracka Obamy we wschodnim Kabulu, na zamieszkiwaną w dużej mierze przez cudzoziemców miejscowość posypały się kule talibów. Wcześniej też oni, bądź ich sprzymierzeńcy, zaatakowali zachodnie ambasady i agendy rządowe oraz biura Organizacji Narodów Zjednoczonych w Kabulu.
Talibowie, zbyt słabi do otwartej konfrontacji z wojskami Zachodu oraz ich afgańskich sojuszników kąsają dziś tam, gdzie i jak się da dopasowując swą taktykę do zmieniających się okoliczności. Wcześniej preferowali bomby-pułapki podkładane pod auta, dziś do ataków angażują bojowników zamachowców -samobójców.
W Afganistanie na stronę talibów przechodzą też często żołnierze z regularnych jednostek wojskowych tego kraju – również z elitarnych oddziałów komandosów, wyszkoleni pod okiem zachodnich instruktorów. Nic nie wskazuje na stabilizację w tym regionie świata. Talibowie raz to deklarują wolę rozmów z Zachodem, raz to atakują, innym razem sami kreują walkę. Zachód najwyraźniej w świecie nie radzi sobie z takimi problemami. Jak jednak walczyć z ideami?
Afgańscy islamiści są, mimo ponoszonych porażek, nadal mocni. Wykrwawieni, lecz nadal groźni. Są też nadal, mimo wszystko, popularni w Afganistanie. Korzystają z warunków terenowych w kraju. Prowadzą obfitującą w liczne ofiary, w tym zachodnich żołnierzy, walkę partyzancką z gór, odnosząc pewne sukcesy.
Interwencja państw zachodnich w Afganistanie okazała się, póki co, fiaskiem. Zachód będzie miał poważne problemy wyjść z niej z twarzą, a opuszczenie przez wojska zachodnie Afganistanu również nie wróży niczego dobrego gołębiom pokoju. Sprawie nie służą też dodatkowe napięcia między Pakistanem a USA, ponieważ podczas bombowych ataków wojsk amerykańskich (i NATO) na talibów na pograniczu pakistańsko-afgańskim ginęli już nie jeden raz niewinni ludzie, w tym Pakistańczycy, którego to stanu rzeczy władze tego kraju zaakceptować nie mogą. Relacje na linii USA (NATO) – Pakistan są zdecydowanie napięte. Zresztą daje się także zauważyć wzrastającą niechęć przeciętnych obywateli Pakistanu do państw zachodnich, głównie USA. Bardziej sprawna koordynacja działań między wojskami sojuszniczymi a armią pakistańską owocowałaby zapewne większymi sukcesami w walce z talibami.
Wyjście wojsk zachodnich z Afganistanu, o czym wcześniej, sprawi, że dotychczasowi ich afgańscy sojusznicy pozostaną w kraju sami. A wtedy talibowie bez większych wątpliwości zintensyfikują swoje działania wojskowe i konflikt rozgorzeje ponownie ze zdwojoną siłą. Będzie więcej chaosu i destabilizacji. Podobnie jak w Iraku.
Armia amerykańska (wspierana przez swych sprzymierzeńców) poniosła w Afganistanie klęskę. Nie udało się jej unicestwić talibów. Są oni wciąż bardzo mocni w Helmandzie, Kandaharze czy górach Pasztunistanu. Są nadal liczącą się siłą. To partyzanci-widma. Pojawiający się i znikający zaciekli fundamentaliści islamscy, którzy na pewno nie złożą dobrowolnie broni. Wyjście z Afganistanu sił sojuszniczych nie będzie wcale takie proste i przyjemne. Zdają sobie również z tego zarówno Amerykanie, jak i przywódcy innych państw zachodnich, którzy popierali inwazję w Afganistanie.
W Afganistanie połamali zęby Brytyjczycy w toczonych na terytorium tego kraju wojnach w latach 1839-1842, 1878-1880 i 1919 roku oraz Armia Czerwona w latach 1979-1989. Teraz przyszła kolej na wojska USA i NATO, które wprawdzie rozbiły talibów, lecz nic z tego tak naprawdę nie wynikło – dla stabilizacji i pokoju w tej części świata...